Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

serca tak długo żyję! Śmierć krąży nademną... Teraz lepiej, — wypił łyżkę lekarstwa — lecz jeśli ono nie pomoże, będzie koniec... Czuję, że nie przetrzymam dzisiejszej nocy...
Turski pojął te słowa. Nie uśmiechała mu się wcale myśl pozostania przy chorym. A nuż naprawdę umrze? Choć obcy to mu był zupełnie człowiek, podobny widok nie należał do przyjemnych.
— Pójdę już, panie Lipko! — rzekł, czyniąc ruch, jakby zamierzał się oddalić. — Jestem panu nie potrzebny, a lepiej się stanie, gdy pan zaśnie!
— Nie... nie — stary uniósł się na łóżku. — Musisz pozostać! Dziwne przeczucie mi mówi, że nie przeżyję tej nocy i dziwnie się boję! Jeśli masz choć odrobinę serca, pozostań... Przepraszam — dodał nagle, jakby spostrzegłszy się teraz dopiero, iż zwraca się do nieznajomego mu człowieka w poufałej formie — przepraszam, że ci mówię „ty“... Ale zachodzi pomiędzy nami taka różnica wieku, że mógłbyś być moim synem... I przez dzisiejszą noc, za to, coś dla mnie uczynił, niechaj za syna cię uważam! Potrafi ci się odwdzięczyć stary Lipko, o ile tylko dzisiejszą noc przetrzyma...
— Ależ panie! — zaprotestował. — Jeśli to czynię, nie pragnę wdzięczności. Wprost z obowiązku....
Zdjął palto, przysunął fotel do łóżka i zajął w nim miejsce.
Stary tymczasem tłumaczył.
— Paskudna choroba! Masz wrażenie, że serce krąży w kółko, niczem mechanizm zegarka i nagle w pewnym momencie zatrzymuje się, robi pstryk... jakby chcąc przeskoczyć przeszkodę. Jeśli ją przeskoczy... Żyjesz... jeśli nie.. po wszystkiem... pękła sprężyna... Wciąż mi się wydaje, że pęknie.... O... i teraz....
Zamknął oczy i zamilkł. Dłuższa cisza zaległa pokój. Turski siedział, nie odzywając się ani słówkiem i licząc na to, że gdy stary zaśnie, chyłkiem wymknie się do domu. Rozglądał się dokoła, podziwiając urządzenie pokoju, które samo stanowiło mały