Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

mająteczek. Antyki, porcelana, srebro, bronzy. Myślał, jak dziwnie igra z nim los, każąc mu po przeżyciu osobistej tragedji, być świadkiem rozpaczliwej walki starego człowieka o życie.
Tak upłynęło może pół godziny. Już sądził, że gospodarz śpi i zamierzał pocichu podnieść się z fotelu, gdy Lipko otworzył niespodzianie oczy.
— Znów te ukłucia! — szepnął. — Umrę! — A co najgorzej mnie dręczy, że umrę nie pomszczony! Nie mam nawet komu przekazać mej zemsty!
— Nie pomszczony? Zemsty! — pomyślał Turski. — Najwidoczniej dostał gorączki i bredzi!
Ale dalsze słowa chorego nie świadczyły bynajmniej, że przemawia w malignie.
— Ty... ty... żebyś chciał, bo uczciwość ci patrzy z oczu! Nie zechcesz jednak przejmować się spra wami obcego człowieka? Swoich masz dość! Ty, też — wpił się w niego wzrokiem — przeżywasz wielką jakąś tragedję!
— Skąd pan wie? — zawołał uderzony niezwykłą intuicją chorego.
— Wiem... wiem... Obserwowałem cię z pod opuszczonych powiek, kiedyś myślał, że zasnąłem! I w twojej duszy wre burza! I ty chciałbyś się zemścić...
— O tak! — szepnął Turski.
— To może mnie pojmiesz? Ale cóż cię w gruncie obchodzić może! Co cię obchodzi... Traub?
Turski zbladł i zerwał się z fotela.
— Jakie nazwisko pan wymienił? — wybełkotał.
— Traub! — powtórzył z kolei zdziwiony stary. — Czyż ty znasz Trauba, barona Trauba?
— Och, za dobrze go znam!
Oczy starego zabłysły. Wpijał się wzrokiem w twarz gościa.
— Zrobił ci jakąś krzywdę? — krótko rzucił.
Turski skrzywił się boleśnie.
— Krzywdę! — powtórzył. — Więcej jeszcze! Rozbił mi życie. Zabrał żonę!
Chichot wyrwał się z piersi umierającego.