Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

Toć spełnia wolę nieboszczyka...
Zamknął skrytkę i powiesił obraz na miejscu. Poczem podszedł do tego, który mu tak niespodziewanie pospieszył z ratunkiem i na zimnem już czole złożył pełen wdzięczności pocałunek.
Później na palcach opuścił mieszkanie.
— Zbyteczna moja opieka panu Lipce! — oświadczył dozorcy, którego spotkał w bramie. Przed chwilą umarł. I nikt na świecie mu już nie pomoże! Zawiadomcie kogo należy! A ja, gdybym był potrzebny dla jakiejś formalności, pozostawię wizytówkę.
Wyciągnął z kieszeni bilet.
Och, gdybyż wiedział, na jakie nowe naraża się niebezpieczeństwa i przykrości, pozostawiając w domu, w którym zamieszkiwał zegarmistrz Lipko, swój adres!

ROZDZIAŁ XI.
ZARĘCZYNY.

Nazajutrz po opisanych wypadkach, Kira krążyła niespokojnie po pokojach. Poprzeczna zmarszczka przecinała jej czoło, a wyraz twarzyczki taki był zasępiony, iż stary kamerdyner, obserwujący ją z niepokojem, domyślił się łatwo, że sprawy przyjęły niepomyślny obrót.
Już wczoraj chciał zapytać — gdy o trzeciej nad ranem powróciła samochodem do domu — bo rad był, iż wogóle powróciła, lecz nie śmiał. Teraz nie wytrzymał.
— Panienko! — szepnął nieśmiało, mnąc niemiłosiernie ściereczkę, którą przed chwilą wycierał jakiś stary obraz w salonie. — Jak poszło? Czy jest nadzieja ratunku?
Spojrzała nań, wytrącona ze swych myśli i niechętnie mruknęła:
— Och, tak...
— Przecież odwoził panienkę ten Traub? — dalej nalegał. — Wszystko idzie dobrze?