Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z Traubem!
Książe Ostrowski był nawpół zdziecinniałym i nie wiele rozumiał z tego, co się dokoła działo. Czasami jednak miewał przebyski świadomości, a wiadomość jaką posłyszał, przywróciła mu jakby trzeźwość umysłu.
— Ty z Traubem! Z tym... źle wychowanym jegomościem, co się tak natarczywie upominał o swoje dwieście tysięcy?
Ja się na to nigdy nie zgodzę! — energicznie potrąsnął głową.
— Kiedy dziadku...
— Z tym... z tym gburem... — dalej prawił z wzrastającem podnieceniem. — Baronem, nie figurującym w żadnym uczciwym herbarzu? Przecież to stary już dziad!
Kira, wprost nie wiedziała, jak ma usprawiedliwić swe niezwykłe postanowienie. Najwięcej ją złościło, że to ona właśnie musi przekonywać księcia o „pożytku“ swego małżeństwa ze znienawidzonym Traubem. Och, czyż dziadek kiedy się dowie, jak wielkie czyniła dla niego poświęcenie? Wstrzymując siłą łzy cisnące się do oczu i spozierając na portret swej matki, zawieszony w wielkich złocistych ramach, na przeciwległej ścianie, poczęła tłumaczyć:
— Zarząd naszemi interesami wymaga koniecznie męskiej ręki... Ja sama, nie dam sobie rady. Oczywiście, nie kocham Trauba, uważam to za małżeństwo z rozsądku... Jest on... — omal że nie wyrwały się jej słowa „ostatnim szubrawcem“, lecz głośno wyrzekła — „solidnym człowiekiem“... Nie sprzeciwiaj się, dziadku... doprawdy...
Urwała, próżno szukając słów. Tylko wzrok jej biegł nadal w kierunku portretu młodej kobiety, w balowej sukni, uśmiechającej się do niej, rzekłbyś smutnie.
— Jakam ja mamo biedna... — cicho poruszyły się wargi Kiry. — Ratuj... Poradź co robić? Och, nie ma wyjścia!...
Na szczęście przebłyski trzeźwości umysłu, rów-