Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

nie niespodzianie nawiedzały starego księcia, jak i szybko mijały.
Opuścił głowę, blask oczu zgasł i protestował słabiej.
— Powiadasz: potrzebna męska ręka! hm... Przecież już powiedziałem, że jesteśmy na tyle bogaci, że stać nas na płatnego administratora! Gwałtem upierasz się wyjść za mąż za Trauba? Nie, nie rozumiem... Ale...
— Dla naszego dobra, dziadku! Muszę...
— Dla naszego dobra! W dalszym ciągu powtarzam, nie rozumiem! Bardzo ciężko mi będzie przyzwyczaić się do podobnego zięcia! Hm, ale jesteś samodzielna...
Choć skrzywił się z niesmakiem, Kira pojęła, że batalja chwilowo została wygrana.
A jej chodziło o zwłokę.
— Dziadku... Dziadku.. — zapewniała go, całując serdecznie — wiem co robię! Więc gdy Traub przyjdzie, a ma tu przybyć lada chwila, przyjmiesz go uprzejmie?
Ostrogski skinął głową.
Całkowicie teraz uspokojona, wybiegła z pokoju. „Tego łajdaka“ w rzeczy samej należało się spodziewać z minuty na minutę. Wybiła pierwsza. Ze strony dziadka mogła być spokojna. Chodziło o uśpienie czujności Trauba, aby sądził, że znękana, całkowicie zaniecha dalszej walki. Toć przeprowadzenie rozwodu z Turskim z konieczności potrwa pewien czas, a wtedy... Na wspomnienie o biednym „byłym“ małżonku, serce Kiry ścisnęło się boleśnie... Czyżby... Teraz ma za to znosić codziennie zalecanki Trauba.
— Brrr... — wzdrygnęła się i nagle w jej główce zrodziła się nowa myśl. A nuż oswobodzenie jest bliższe, niż się to wydaje?
Nagle rozległ się w przedpokoju dźwięk dzwonka. W rzeczy samej przybywał Traub, odświeżony i wyelegantowany. Choć, modą staroświeckich narzeczonych nie przyniósł ze sobą bukietu, cała jego powierzchowność nosiła jakiś odświętny charakter,