Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, cała rzecz polegała na nieporozumieniu.
— Przypuszczam — bąknął Ostrogski — bo trudno jednocześnie się kochać, a chyba pan jest zakochany w Kirze i dusić o pieniądze... Zresztą, taka suma dla nas, to głupstwo...
Traub postarał się ukryć uśmiech, a Kira postanowiła zakończyć tę scenę. Nie przewidywała, że natknie się znów na „trzeźwy“ moment dziadka i że ten, nie znając istotnego stanu rzeczy, aż nadto logicznie będzie rozumował.
— Ależ kochany dziadku! — zawołała. — Wytłumaczyłam ci już, że dałam słowo panu Traubowi i że jest przyzwoitym człowiekiem! I ty przekonasz się do niego! — dodała wymuszony frazes.
Książę odparł znużonym, jakby apatycznym głosem:
— Raz już powiedziałem — że skoro tego tak pragniesz, to zgodzić się muszę! Zresztą, jesteś taka samodzielna, że czy zezwolę, czy nie zezwolę, na jedno wyjdzie! A z panem — zwrócił się w stronę Trauba, wyciągając doń rękę — może się i zaprzyjaźnimy!
Jednak wzrok księcia, błądzący po postaci „narzeczonego“ nie świadczył, że zamierzał rychło się z nim zaprzyjaźnić. Ale pozornie uprzejmie wypowiedziane słowa, wystarczyły Traubowi. Uścisnął z przesadnym szacunkiem wyciągniętą rękę i rzekł:
— Sądzę, że zasłużę na szacunek księcia i stanę godny panny Kiry.
Ostrogski zamknął oczy. Audjencja była skończona.
Traub wyszedł rozpromieniony do sąsiedniego saloniku. Nareszcie osiągnął szczyt swych marzeń. Bo nie szło mu tylko o Kirę, której pożądał naprawdę całą siłą namiętności starszego mężczyzny. Szło o rzecz jeszcze donioślejszej wagi. On awanturnik, zdobywający od lat wielu majątek najróżniejszemi drogami, do których w większości wypadków głośno przyznać się nie było można, stawał się zięciem Ostrogskiego, pana z panów, mężem hrabianki Kiry