Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Złotowłosy sfinks.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

gram komedji i nadal będę postępowała z tobą szczerze... Ale ty odpłać się również zaufaniem.
Nic nie pojmował.
— Jakto?
— Złóż do mojej dyspozycji, jako prezent ślubny, weksle, o które się tak namęczyłam! — wypaliła.
Drgnął.
— Poco? Przecież i tak wszystko będzie twoje!
— No... tak... — jęła tłumaczyć wykrętnie. — Rozumiem... Lecz w razie jakiegoś nieszczęścia... nie chciałabym, aby dostały się w obce ręce...
Odsunął ją od siebie.
— Kiro! — wyrzekł twardo, patrząc na nią podejrzliwie. — Mogę cię zapewnić, że dziś jeszcze wydam w banku zlecenie, że w razie jakiegokolwiek nieszczęścia, jakieby mnie spotkało, tobie te weksle zostaną wydane. Mam jednak zamiar dożyć do dnia naszego ślubu! W przeciwnym razie... Uczynię dla ciebie wszystko, co zechcesz, spełnię każdy inny rozkaz, lecz te weksle wraz z wiadomą ci karteczką, zwrócę ci dopiero nazajutrz, po naszem małżeństwie...
Uśmiechem pokryła zmieszanie, starając się nie dać poznać po sobie, jakie ją spotkało rozczarowanie. Traub był graczem pierwszorzędnym, a walka z nim beznadziejna.
— Cóż! — rzekła. — Trudno! Trochę długo tylko, poczekam!
— Długo?
— Nie tak szybko da się przeprowadzić sprawa rozwodowa!
Uśmiech przebiegł po twarzy Trauba.
— Prędzej, niż się spodziewasz, Kiro!
Rychło opuścił ją szczęśliwy „narzeczony“, zapowiadając, rzecz prosta, swą wizytę na najbliższą przyszłość. A gdy wyszedł, Kira została sama ze swoją rozpaczą. Sytuacja bez wyjścia... bez wyjścia. Przystanęła przed oknem i patrząc bezmyślnie na strugi deszczu, siekące bez przerwy od wczoraj rozmiękłe trawniki, zastanawiała się, co czynić dalej.
Co prawda, do dnia ślubu, z konieczności upły-