Strona:Stanisław Bełza - Za Apeninami.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

przestał go już tyle zajmować co dawniej, tylko że zobojętniał dla jego znikomych rzeczy, zatopiony w rozmyślaniu i modlitwie, cały się wpatrzył w ten świat tajemniczy i nieznany, gdzie niema walk, gdzie wieczny pokój panuje, a w którym spotkamy się przecież kiedyś wszyscy.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Dziwaczna myśl, — mówił pewien, oparty o różnobarwny parasol, Anglik spoglądając na wspaniałą świątynię. — Tu, w tem miejscu w takiem oddaleniu od środka miasta, — dziwaczna myśl.
Istotnie, pomyślałem, — dziwaczna. Staliśmy obaj przed kościołem Ś-go Pawła.
Co podało myśl Papieżowi, który tę świątynię zaprojektował, wydawać miliony lirów, na stawienie tak wspaniałej świątyni, w takiem odosobnieniu i w tej od Rzymu odległości?