Strona:Stanisław Bełza - Za Apeninami.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

Na galeryach, zachowanych tu tak wybornie od zagłady, siedzą dziesiątki tysięcy widzów, na tej arenie snują się setki uzbrojonych ludzi. W tej oto loży siedzi możnowładny cezar. W tem oto miejscu, staje muskularny gladyator. Cezar, — siła i gladyator, — siła, ale tamta rozkazuje, ta słucha. Słucha ślepo, bydlęco, aż do zaparcia własnego tchu w piersiach. Cezar skinął, gladyator podniósł rękę do góry, a usta jego wyszeptały poddańcze słowa: „pozdrawia cię ten, który wkrótce ma umrzeć!“. I umiera. Tłum klaska, Cezar się śmieje, hakami trupa wyciągają do nory, i... za chwilę cicho..
I znowu patrzę.
Widzę co?
Na środek zroszonej już krwią areny, wtaczają klatkę. W klatce coś ogonem tłucze, ognistemi oczami strzela. To coś, dziecię spalonej pustyni, bestya krwi chciwa. Tygrys. Zgłodniały (gdyż od dni kilku nic nie do-