Strona:Stanisław Bełza - Za Apeninami.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

wej zarazy, w okienka te zajrzał upiór o trupiej twarzy. Zaraza, upiór, to słońce. To co ożywia wszystkich gdzieindziej, tu darzy śmiercią. Przyjezdni pouciekali hen daleko na północ, miejscowi pochowali się w cieniu drzew, i pusto, biednie i smutno teraz na tym wspaniałym przylądku, gdzie tak niedawno jeszcze, było tyle gwaru i wesela.
Ale choć ponuro tu i grobowo, przecież poezyi tu rozlanej dokoła mnóstwo. Wszystko nią żyje, wszystko nią oddycha; i te pomarańczowe lasy tam w dali na drodze do Castelamare, i te palmy, które tu się na hotelowych podwórkach kołyszą, i to powietrze, które pieści listki rozkwitającej róży, i te fale, w których się ta róża przegląda. Myślisz o tem, jak tu uroczo musi być wtedy, gdy te poetyczne lecz nieme strony, ożywią bicia poetycznych serc, gdy jedne i drugie przebiegnie prąd elektryczny, gdy, zadrżą jedne i drugie, pod wpływem wzajemnego zetknię-