gospodarskie i twarze tryskające życiem, wierzyć się doprawdy nie chce, że tą właśnie a nie inną drogą, płynęła przed 18 wiekami, ognista ku miastu lawa, która zalała je doszczętnie, tak, że dziesiątki wieków całe, śladów po niem nie pozostało; wierzyć się też niechce, że ludzie są tak, nie powiem już śmieli, ale zuchwali, iż na tem samem miejscu, u stóp tego samego wulkanu, zabudowują się jak dawniej, niepomni zupełnie na to, że jeden jego silniejszy wybuch, jeden jego gwałtowniejszy kaprys, w nicość obróci zabiegi ich tyloletnie, grzebiąc ich samych pod gruzami budowli, które niebacznie i lekkomyślnie powznosili, ku własnemu pożytkowi i wygodzie.
A jednak ogrodami i klombami pełnemi kwiecia, dosięga się dziś podstawy góry, i dopiero u stóp jej wsiada się na konia, który podróżnego wolno podrowadza do miejsca, gdzie się świat
Strona:Stanisław Bełza - Za Apeninami.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.