Strona:Stanisław Bełza - Za Apeninami.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

ne wiosłami gondolierów, a nademną świeciła, — nie, piekła raczej, tarcza rozżarzonego słońca, zdając się grozić roztopieniem wszystkiemu, na co padały jego promienie.
— Co za zmiany, co za różnice, — mówiłem sam do siebie. U nas ziemia nie pozbyła się jeszcze kołdry zimowej, a tu cała przybrana w kobierce szmaragdowe, u nas wiatr ze śniegiem bije w oczy i łzy wyciska, a tu słońce olśniewa i oślepia, zmuszając najbardziej ponure twarze, do uśmiechu dziecinnego i wesela.
Powiedział ktoś że Wenecja, to plac Ś-go Marka z pałacem króla, Prokuracjami i kościołem. Nie prawda. Plac Marka, to zwykły plac, rojny tłumami szukających na nim ochłody i wczasu, — Wenecja to kanały ustronne, podmywające progi domostw odwiecznych, to gondolierzy zwinni jak dziewczęta i jak dziewczęta na pieniądze łakomi, o most Rialto i tłumy przekupniów,