Strona:Stanisław Bełza - Za Apeninami.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

wiańskich, nie tak dawno wśród tysiąca słuchaczy, wykładał tam Teofil Lenartowicz, publicznie przemawiał Wołyński. Dziś smętne tylko echa dochodzą do moich uszu. Profesor Santagata, który Akademię tę powołał do życia, znużony długoletnią pracą, zeszedł z zaszczytnego stanowiska, o następcy szlachetnego uczonego coś jakoś nigdzie nie słychać, a młodzi słuchacze, mający być rozkrzewicielami, z czasem, znajomości piśmiennictwa słowiańskiego i naszego wśród Włochów, zaprzątnięci interesami chwili, coraz mniej troszczyć się zaczynają o losy tego, tak pożytecznego przecież zakładu.
A kraj nasz? Czyż sam może utrzymać na dalekiem południu instytucję, pośrednie tylko mogącą oddawać mu przysługi? Czyż utrzymałby on choć rok jeden katedrę literatur słowiańskich w Collége de France, nawet w chwili, gdy największa jego chluba,