Strona:Stanisław Bełza - Za Apeninami.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

Góry to nie wysokie i nie spadziste, w niczem nie przypominają naszych Tatr, lub skał Helweckich, porosłe przecież winogradem i chmielem, oświecone promieniami takiego słońca, jakie nie świeci ani nad Tatrami, ani nad skały Czterech kantonów jeziora, rojne od ludzi krzątających się tu i owdzie, obsiane wreszcie wdzięcznemi domostwami, około których pasą się szeregi krów i kóz, — dla przejezdnego do Florencyi są tak pożądanem zjawiskiem, jak dajmy na to, żyzna i zielona oaza, ukazująca się wdali, oczom zmęczonego spiekotą pustyni Beduina. Jak oaza przecież na pustyni, krótko tylko i one tu zatrzymują na sobie wzrok podróżnego, i niedługo za Bolonią znikają z oczów, aby w zmienionej zupełnie formie, ukazać się dopiero w okolicach Neapolu.
A pociąg mknie po ich zniknięciu dalej, już taką samą jak od Wenecyi płaszczyzną, tak samo nudną i smut-