Strona:Stanisław Bełza - Za Apeninami.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

lepiejby przypadła do gustu publiczności, niż utwór Welońskiego, wmurowany w ści nę Marjackiego kościoła, a który acz siły nie pozbawiony, przecież zbyt wyraźnie nosi na sobie, piętno niekoniecznie miłej dla oka maniery.
Rozmawiałem dość długo z Rygierem o sztuce naszej, o prawdopodobnej jej przyszłości. Artysta wypowiadał sądy bezstronne, w słowach jego czułem przecież gorycz, że kraj nasz tak mało wogóle dla polskiej sztuki robi.
— Konkursa nasze, — mówił on — to istna parodja konkursów; nie przewodniczy na nich chęć odznaczenia prawdziwej zasługi, ale prywata i koteryjność. To też miernoty biorą tylko na konkursach tych nagrody, i chcąc nie chcąc, talenta prawdziwe muszą zagranicą szukać chleba, którego im w kraju nie dostaje.
U Rygiera znajdowałem się z Wołyńskim. Był to prawdziwy typ literata z professyi, Prowadził czynne i