zbrodniami, cnotami i krwią przelaną, gdzie znużony nieznośną spiekotą, uciekasz codzień by poszukać ochłody i wypoczynku, — to Monte Pincio.
Dwa te miejsca, Corso i Monte Pincio, zlewają się w jedną całość z sobą; jedno jest rzeką toczącą bystro burzliwe fale, drugie jeziorem, przyjmującem w swoje łono wody rzeki, a u wrót jednego i drugiego stojące dwie piękne świątynie, są niby wyspy, gdzie żeglujący po tych wodach, znajdują zawsze pokrzepienie i posiłek.
Jechałem tak po pysznych alejach Monte Pincio, przyglądając się pięknemu zegarowi, który woda wprawiała w ruch, gdy nagle oko moje uderza znana mi dobrze z lat bardzo dawnych, twarz księdza. Wyskakuję z pojazdu, i widzę przed sobą człowieka, którego życie spłynęło zaiste nie po różach, a który będąc kiedyś nauczycielem moim, zyskał tem samem tytuł do mojego szacunku.