O, serce moje stańże się wiedzące!
Niechaj przez ciebie mówi rzeka krwi,
Łez struga,
Bez pożegnań skony,
Niech mówi to wszystko,
O czem dzisiaj szepce
Pleśń więzień!
Co tylko sępy i kruki widziały.
Żeromski przykłada ucho do ziemi i słyszy szlochanie serc, wsiąkanie krwi, mękę podziemną, a bez świadków, mękę zapomnianą, niewysłuchane skargi, żale niewypowiedziane, Wskrzesza on z mogił ludzi, którzy dźwigali na sobie twardy obowiązek zguby. Przeraża go i przytłacza ten bezmiar męki i bolu, któremi przepojona jest każda grudka ziemi. A jednocześnie kocha on życie tak, jak kochać je może tylko żegnający je na wieki i tęskniący napróżno. Upaja się tęsknotą, widokami szczęścia, w których upojenie i męka zlewają się w jedną ekstazę rozkoszy utraconej. Intenzywność odczucia życia, najdrobniejszych szczegółów jego przekracza tu zwykłą miarę. Tak się przeżywa tylko we wspomnieniu rzeczy, z któremi rozstało się na zawsze.