Dni lecą, lato więdnie jak uśmiech kaliny.
Nie patrzeć w ciemnozłote zboża moim oczom,
Nie słuchać uszom świeżej, szumiącej gęstwiny,
Pieniącej się zielenią, musującej mocą.
Czas mija, życie mija — i tylko wiatr nuci,
Że był maj, maj słowiczy w białym woni dymie.
Wszystko, wszystko odchodzi — i nic nie powróci.
Oto ścierni się sierpień, który także minie.
Od sadu strugi chłodu płyną, by mnie zalać,
I noc pocichu płacze nad moją młodością.
Tylkoś ty wrócił, smutku, jak gwałtowna fala,
I w duszy zamieszkałeś, najsmutniejszy gościu.
Nie mogę na was spojrzeć, gwiazdy mych wieczorów,
Mych lazurów pachnących, moich marzeń wzniosłych.
Piecze, piecze mnie serce od krwawych przypływów.
W lecie żal mi jesieni, a w zimie żal wiosny.
Oto stoję w spojrzeniach zimnego wszechświata,
Lęk jak pies chce się grozą na mą duszę rzucić.
Noc płacze nad człowiekiem, jak nad kwiatem lata.
Sen mija — życie mija, by nigdy nie wrócić.