Nad trawiastym brzegiem Huczwy żył pewnego roku
Mały, młody krzew ostowy, urodzony w mroku —
Z piersi ziemi ssał ciepły zdrój mleka,
Rósł, w zielone ciało się oblekał,
Brał ustami liści napój jasności z obłoków.
Przypatrywał się w wieczory ciągłym fal pochodom,
Przysłuchiwał się tym szumom, które z sobą wiodą.
Czasem, bólem przejęty dalekim,
Szeptał w smutku do sąsiadki — rzeki:
»Nie miej, nie miej do mnie żalu, kiedy umrę młodo!«.
I płynęła ciągle woda i jak czas mijała.
Przyszło lato, oset w słońcu kwiatami zapałał —
Z dni wypijał zachodów pożary,
Noce chłodem ziemię wachlowały...
Oset smutny był, bo miłość, miłość go owiała.
Naginał się, nachylał się ku rzeki spojrzeniom
I czuł w sobie wszystkie blaski, które w niej się mienią,
Chciał ją w noce lipcowe bez słowa
Czerwonemi kwiatami całować —
Ach, ty mądra lśniąca wodo w nieba przystrojeniu!