Płynął, mijał strumień czasu, mijał, by nie wrócić,
By radować jedne życia — drugie życia smucić:
Chwile były to dłuższe, to krótsze,
Aż o jednem niezbłaganem jutrze
Przyszła jesień, wczesna jesień, życie ostów skrócić.
Przyszła jesień — w smutnym oście, w zakochanym oście
Ostrzem zimna skaleczyła duszę z gwizdem złości.
I podcięła roślinne istnienie,
Uderzyła krzywdą jak kamieniem —
Oset poczuł w sobie śmierci, śmierci mroźny oścień.
Oset konał. Chwiał się w wiatru przeciągłych powiewach,
Czuł, jak z łodyg obolałych życie się wylewa,
Chwytał oddech liśćmi omdlałemi,
Chwytał zapach przenajświętszej ziemi —
I ostatnim słabym głosem wśród wiatru zaśpiewał:
»Nie miej, nie miej do mnie żalu, ty huczwiańska wodo,
Że w jesiennym głodnym chłodzie umieram tak młodo!
Nim poznałem słoneczną urodę,
Już wiedziałem, że muszę stąd odejść,
Tak jak wszystko odejść musi nieznajomą drogą.