Szumiałaś mi, rzeko moja, rzeko miłowana,
O Bogu, pędzących gwiazdach, morzach, oceanach.
Upajałaś, kołysałaś, grałaś,
Byłaś pięknem roztopionem cała,
Gdy na słońca urodziny różowiałaś zrana.
I słuchałem wierzb przybrzeżnych zmiennego szelestu,
I tęskniłem ku twojemu wodnemu królestwu...
Zanurzony dołem w traw aksamit,
Krwawiłem się żywemi kwiatami,
Swą miłością, niby żarem rozraniając przestwór.
Niebna noc błękitną twarzą na pierś ci się kładła,
Napływały w głąb twą gwiazdy — a tyś gwiazdy jadła.
Ach, meteor ognisty raz spadał
W twe objęcia i iskier kaskada,
Zanim spadł, jak miecz boskości olśniła mię znagła.
Zasyczałaś, podskoczyłaś, napuszona pianą,
Opryskałaś księżycowi łysinę miedzianą —
I wróciłaś migotliwym deszczem,
I z rozkoszy drżałaś długo jeszcze...
Kilka słodkich kropel spadło ku mych kwiatów ranom.
— — — — — — — — — —
Jeśli kiedyś znowu przyjdzie wrócić mi w te strony,
Niechaj w wodzie twej szuwarem wzrosnę rozwstężonym.
Strona:Stanisław Ciesielczuk - Pies kosmosu.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.