Swobodo — o, swobodo, wielka jak otchłań niebna!
Jakąż przeczystą wonią powiewa świeża przestrzeń!
O, dni złocista różo! Jabłoni nocy srebrna!
Już słyszę, jak wciąż bliżej burza poezji trzeszczy!
Znam, znam ja was oddawna — wy, kłamcy lat dzisiejszych!
Znam was, poeci-błazny na wielkich miast jarmarkach!
Wielkości, przyjdź! Wielkości, pożarze najjaśniejszy!
Przyjdź, rozpędź tych szwindlarzy, ogniem ich zdziel po karkach!
Ja ciebie widzę zdala, do Polski ciebie wołam —
Pachniesz kosmicznym miodem, dziewiczą szumisz tęczą.
A gdy na gwiazd klawiszach, na księżycowych kołach
Zagrasz — to wszystkie lasy jak skrzypce się rozdźwięczą.
Haha, — i któż to pyta: czemu — błękitem znęcon —
Gwiaździstość chłepcąc, śpiew swój śmiem srebrzyć jak Słowacki?
Bo chmur drapacze, blagą ziejące, karki skręcą,
A gwiazdy pozostaną — i bryzną nowym blaskiem!