tamtemu daleko całkiem poza mną jakiegoż to misterium kurtynkę że rozerwie ktoś inny że pierwszy znajdzie się w tych tam mistycznych głębinach mógłbyś wkrótce d ty ponurkować odwróciłeś się w galop od tego zamiast spokojnie odczekać pierwszy czy dziesiąty miałbyś to samo widziałem tak misteryjnie widziałem przenikające mnie niebo na myśl że będę ją miał niebo złote przychodziła teraz z tym do mnie jak po prośbie ja jej tam mam coś wsunąć bo nie chce nikt ja to przyjmuję od ciebie bo nie chce nikt słyszałem prawie tę równoczesną jej myśl było tak rozpaczliwie francowate tak byś mógł a może właśnie może dopiero wtedy może wtedy byś trochę zdrętwiał więc lepiej byś ogolił się umył przyczesał wyczyścił buty pożyczył forsy kupił jaki kwiatek zaniósł jej i powiedział dziękuję ci że nie było dalej i zatrzymałaś się w mojej pamięci tylko promieniejąco kwiat który ci daję gdyby zawsze był tylko w rozkwitaniu a z Inżynierem czy innym penisem życzę ci dużo radości chędożcie się zdrowo ja miałem od ciebie tę tylko w rozświecaniu część oszczędziłaś mi włażenia w drugą w ten twój dalszy ciąg niech brnie już inny niech brnie po same po zadarte w górę pięty to w słońcu faraonów daleko i daremnie i tak nawet czepiać się obsuwa się też to jak piórko a myślałem tak mocne i na zawsze myślałem wtedy że mnie na zawsze ogarnie zbieram teraz przerzucam w pamięci jakieś śniegi dogrzebuję się li żadnych dogrzebałem się nawet tak dawno ten Ikar gołębie wzbijając się jakby i mnie podrywały patrzyłem za nimi i owiewało mnie powietrze lotu ich skrzydła jakby rozpinały się po moich bokach a i tulenie ich potem do twarzy gładzenie skrzydeł to było dotykalne niebo wysokość patrzyłem w ten poranek w górę wydawało mi się że gdzieś latają i zobaczyłem je białe równo lecące zobaczyłem te samoloty jak moje gołębie bomba rozwaliła szopę z gołębnikiem i wokół tego dołu wiatr rozwlekał po śniegu pióra sterczał z ziemi kawałek skrzydła jakby tutaj pomyślałem spadł Ikar schwytałem i zabiłem gołębie które jeszcze zostały one bo nie dałbym rady zabić nieba a przecież to tam mogły rozpinać się jakieś skrzydła ta sama zgraja gdy ty czepiasz się a nie ma zawsze kiedy nie ma już nic są oni mają już dojście
Strona:Stanisław Czycz - Ajol.djvu/139
Ta strona została skorygowana.