Ten obraz jest Twój. Może jest zły. Ale chyba nie literacki bo nic nie rozumiałam. Dlaczego czasem jak jestem sama i pracuję to jest radość że prawie krzyczę. I zaraz potem rozwija się smutno szaro jakiś kontur mebli; jakieś normalne rozpoznawanie przedmiotów otaczających.
Czasem jakaś grząskość i czuję że się zapadam i wtedy jest rozpaczliwość.
Może to jest człowiek który nie zabił motyla. Nie wiem. I musi się wydobyć, musi odpowiadać przed jakąś obręczą twarzy, on jest w środku i musi, chociaż nie wie za co. A są tylko dwa wyjścia. I mimo tego wszystkiego wydobywając się jest jakieś zwyciężanie.
Może być dla Ciebie wstrętny ten list.
To takie nicnieznaczenia a nie żebym w określonym celu jak zdaje się rozumiałeś. Wygląda że się zezłościłeś (czy i wzruszyłeś?) że Ci posłałam tamto, albo po prostu jest Twoja podejrzliwość. Chociaż racja że chciałabym Cię zobaczyć. Ale już nie ta zachłanność, którą kiedyś może wy czuwałeś, która była jak ogarnianie ramionami powietrza i jednocześnie jakbym się bała że mi wydrą coś. To było, było na pewno, ale widzę jakby strasznie daleko. I wiem dlaczego było i — no nie będę się nad tym rozwodzić. To było smutne, i piękne jakieś. Ale się nie porozumie nikt z nikim. A ja o Ciebie nie walczę bo dziewczyny już z racji ich dziewczyńskości jako przeciwnicy się nie liczą. Ale na bok to bo za śmiesznie i wie boli więc już coś kłamię. A tamten obraz — posłałam Ci bo Ty go zobaczyłeś a we mnie się skończył. Co by tu robił. On w małej mierze jest moim stosunkiem do Ciebie.
Niech będzie spokój między nami. Jest dużo chłopaków i dziewczyn różnych; nie bierzmy się w tych granicach.
Mocno Cię ściskam.
Nie rozumiej źle tego listu. Jestem zmęczona i nie precyzuję jasno.
I jeszcze na koniec bo śmieszy mnie stary dowcip; że było dwóch ślepych, jeden zupełnie a drugi na jedno oko.