Żeglowali sobie. Wiosłował ten zupełnie ślepy a sterował jednooki. Zupełnie ślepy wybił wiosłem ostatnie oko sternikowi. No to już koniec — powiedział sternik. Wobec tego ten pierwszy wysiadł (skoro koniec). I się utopił.
Jakoś podobnie a jeszcze wysadzona z siodła — tak się to chyba mówi, jestem pobłogosławiona i tak wysiedlona tu do miasteczko na Mazurach bez oporu. I tak żyje tu moje zdychanie albo ta nienormalna apatia wśród zdrowych najzdrowszych chyba ludzi na świecie. Jest tu moja znów rodzina, taki brat ojca mego kapitan MO który bojówki uczy kursantów. I tu są koszary kantyny konsumy i rosną małe dzieci bracia moi. Jest niesamowity że nie chcę go widzieć śnieg i jeziora z siateczką taką cieniutką a głębiej toporność lodu. Ty u siebie tam na południu może nigdy tak nie widziałeś.
I znów myślę że nic nie chcę, może tylko tak trochę być jeszcze po swojemu, byle nie w tym jazgocie tutaj. Piorę tu i sprzątam, ale coraz bardziej czuję że się kurczę (jakby od mrozu, albo żeby zajmować jak najmniej miejsca) i że mnie chyba wyrzucą. A w moim dawnym domu ja jestem choroba matki więc tam niemożliwość być.
Myślę że jestem przekroczona bo przecież była kiedyś jakaś pasja czy takie podrywanie się a we mnie cała potencją, tego dawnego jest teraz drążenie, tak to wyczuwam, i nic ze zdarzeń nic z otoczenia nie drażni mnie jest tylko to co moje to drążenie. I nie że czekam, tak zwyczajnie jest co ma być i jakoś ciągle myślałam że nie naprawdę że nie serio nie wierzyłam i nie wierzę (chociaż to wyczuwam — absurd) że ludzie są gromada bo czegoś chcą, i że to co się dzieje co się zdarza może być dla nich wyłączność komentują może do tego trochę swoje biegi i hamulce oliwią. Ale czuję coraz bardziej i już jest przyzwyczajenie jak do blizn, bólu, kalectwa, do tego pulsu świadomego tylko mnie, do tego mojego niezrastania się z niczym. I jest jakaś spokojność w tym, i potworność — przeczuwanie. Ale nie jak niedawno panika w środku.
Tylko po co ja to notuję, po co Ci to piszę. Bo noce mam tu ciche piękne.