szklanką a ja na ulicę tam z piętra rzeźbą taką półmetrową przez okno i o mało albo o włos jak się mówi nie zabrała komuś życia ta rzeźba, rumor milicyjny, potem malowanie mieszkania całego jakby do krwi na oczyszczenie he he, — że ja ciągle te sadyzmy przed Tobą lub wobec Ciebie — ekshibicja. I do takiego perłowego koloru na ścianę dodaje się sadzę angielską i denaturat, ten spirytus fioletowy był mi chwilę ratunkiem lub przyspieszeniem a może teatr z sondą na dwóch pielęgniarzy plus syrena — koncert. Mam dosyć a tak chciałabym jeszcze,
tylko osobno osobno żeby tej lepkości nie było, chociaż to może ja znów jestem prowokacja.
Myślę teraz że dopiero dziś widzę jak śmiesznie śmiesznie było w pierwszych listach do Ciebie te sentymenty i krygowania i jeszcze ile wtedy szczeniackiej szczerości a teraz powtarzanie tego i wzruszenia tym co jest no co jest.
Gdybym Ci tego nie pisała może byłoby prawdziwiej.
Nic już nic.
O, to było jedynie takie pragnienie a nie na realizm że chciałabym czy chcę Cię zobaczyć i przyjechać do Ciebie, zdaję sobie sama sprawę z wynikających trudności nie potrzebowałeś mi wyjaśniać, może po prostu chciałam stąd wyjechać, może po prostu pomyślałam o Tobie i że dość już zupełnie dosyć mam tego tu zadowolenia, tej wulgarności przebijającej przez najbardziej finezyjne kurtuazje, dosyć tej komedii która tak męczy, taka epilepsja powszechna (chociaż gdzieś na dalszym planie na bardzo dalekim planie wydaje mi się — jakby od mojej zdrowszej strony — że odwróciłam sytuacje — według oczywiście konwencji pozorów — że ta choroba drgawkowa raczej mnie obejmuje). A beduini tamci i ruiny świątyń i oazy (tak, z francuskich reklamówek turystycznych te barwne widokówki) posłałam Tobie nie jak przypuszczasz że egzotyka czy wyjazdy zagraniczne jakiekolwiek co mówisz Cię nie interesuje a tylko że kiedyś dość dawno temu lubiłam te obrazki jeszcze jako dziewczynka, ale to nie ma znaczenia, i jeszcze kiedy piszę Ci coś wyjaśniam co bierzesz jako moje tłumaczenie się — pamiętam pisałeś