kogoś zainteresować nie wolno takich rzeczy mieć, „niech więc przyjdzie” nasłuchiwałem wytężałem też wzrok, „no podejdź podejdźcie właśnie na to czekam” dodawałem sobie tak odwagi przechodziło mnie lekkie drżenie na myśl że usłyszę te zbliżające się kroki, las w podmuchu wiatru nagle jakby oddychał i szeleściły liście poruszone zawsze chyba wiatrem żadnymi krokami lecz w jakiejś chwili odskakuję od pnia buka o który byłem oparty i strzelam we wszystkich kierunkach skąd dochodzą czy dochodziły szelesty i znów oparty plecami o drzewo nasłuchuję,
bombę zobaczyłem nagle w jasny dzień nagle i tuż przed sobą że było jakby spadła w tym momencie (i błysnęło mi w świadomości że słyszałem jakiś trzask i stuk uderzenia w ziemię — i czy się właśnie nie odwróciłem za tym i zobaczyłem bombę) i że zaraz wybuchnie — parę najbliższych drzew kęp trawy sosnowych igieł i liści nabrzmiało mi całą armią słońcami gór i równin widziałem rozzłocone brzegi plaż w jaskrawym pobłękitnieniu jakieś zbliżone twarze wszystko powiększone bliskie że już jak we mnie tak na to rozszerzonym łuskę odgiętą z kory sosny zobaczyłem jak chmurę ze słońcem wybłyskującym spoza jej rozżarzonych brzegów leżące igły sosen znane mi dotąd stopione w brudną szarość jakby rozsunęły się odskoczyły od siebie wielkie i rozpłomienione wszystkimi kolorami w strzępie pajęczyny zwisającym ze zgiętego źdźbła trawy zdawały się połyskiwać morza słyszałem bicie jego fal w ten ląd rude plamki u szczytu tego źdźbła widziałem jak czerwone miasta powietrze jakby ożyło pulsowało czułem na oczach i skórze twarzy ucisk tych jego drgań — było to najwspanialsze z osłupień, nie pierwsze
ale poprzednie nie było tak czyste i w tym może i wtedy też pobłękitnieniu widziałem głównie śnieżyste lśnienia to było niebo i szaty aniołów może i samego Boga nie widziałem więcej prócz niewyraźnych zarysów tych szat w całym tym wytężeniu strachu przed jakąś straszliwą karą za grzechy wpajaną mi od nieomal niemowlęctwa strachu przed może samym zobaczeniem Boga już za sekundę za dwie wytężeniu
Strona:Stanisław Czycz - Ajol.djvu/20
Ta strona została skorygowana.