Strona:Stanisław Czycz - Ajol.djvu/208

Ta strona została przepisana.

czekaj, ale skąd się tu bierze wiatr, bo przecież dachem...
Ale ścianami. ( ( ( ( ( Ale ten koń jest przecież na grzbiecie!
Może mu się znudziło na nogach, albo mu tak wygodniej.
Tu jedzie, do nas! to może jeden z tych czterech koni Apok°a° °
lip. I przejechał. Ostro gnał. Nie widziałem jeźdźca.
Co?
Choć gdyby siedział na grzbiecie konia... wyjdź zobacz czy tam nie pozostał rów.
Rów?
Jak jeden z tych czterech to z jeźdźcem, ten jeździec musiałby sunąć częściowo w ziemi. ( ( (
Ale ścianami.
Wiatr ścianami?
Kiedy ich za mało.
A, rzeczywiście, nie zauważyłem. Pozostały jeszcze dwie. I akurat od strony największych wiatrów, i od większości błyskań,
ale i tak w każdym błyśnięciu wszystko staje się jak zbudowane ze światła
tych nie zwali tak łatwo, mur gruby na metr. — Ze światła — dobre.
Jesteś filmowcem?
Dlaczego?
No te jupitery.
To widać że ty filmowcem nigdy nie byłeś, ani szoferem; to reflektory samochodowe. Mieszkałem do niedawna z elektrykiem samochodowym, zresztą moim bratem, coś z tych jego klamotów się przydaje gdy wyłączają prąd.
Wolałbym we warcaby.
Wszystko jedno. Ustawiaj.
Teraz?
Co?
Grać?
Jak chcesz potem to nie ze mną, przed samym spaniem nie gram.
Która godzina?