Strona:Stanisław Czycz - Ajol.djvu/27

Ta strona została skorygowana.

przyszło mi do głowy że nie poszedł na stację lecz zatrzymał się w pobliżu czy zawrócił żeby mnie śledzić lub żeby (przemknęło mi nagle przez myśl) iść po rewolwer udawał przedtem że wziął go za grzyba poszedłem więc za nim i zobaczyłem jak schodził z tego wzniesienia nie oglądając się, spieszyło mi się przedtem do bomby zobaczyć czy jeszcze stoi teraz usiadłem, wstałem bo znów przypomniał mi się rewolwer trzeba go było odnaleźć w tamtych malinach póki nie całkiem ciemno i schować.


Z początku mówił o poezji (gdy go poznałem) mówił sugestywnie wznosił jakby Pałace Poezji i przed słuchającym go zdawały się otwierać jaśniejące bramy tych budowli do wejścia w ich posiadanie, „wyjdź przyjacielu” (nie z tych pałaców lecz z mieszkania Anda) powiedział Wiczuszkowi który okazało się widział te wznoszenia głównie dla siebie zajmując najwyższe kondygnacje dawał nam jednak z wielkodusznością właściwą największym piętra tuż pod sobą ten gen (gen — od geniusz, zamiast genialny Wiczuszek czy Wiczuszek-Geniusz mówię gen W jest to poetycki skrót najmniej słów według lekcji Odrzutowca) ten Książę Poezji przez jakiś czas nas tym bawił nagle Anda przestał „wyjdź przyjacielu” któregoś dnia gdy ten wpadł z codzienną porcją zapisanego papieru czytać to podniesionym i piskliwym głosem (a And i ja gdy akurat byłem — słuchać i adorować), przestał bawić, siedzieliśmy raz z Andem w knajpie notowaliśmy na bibułkowych serwetkach jakieś swoje improwizacje żeby iść z tym do Wiczuszka „zrobimy mu nasz wieczór autorski” „w skromnym hołdzie za wszystkie jego autorskie wieczory i poranki i południa” (których nam nie żałował) poszliśmy czytaliśmy gen W słuchał nabożnie i gdy potem zmięte serwetki rzuciliśmy pod piec podniósł je wyprostował plótł że skarby i że każdy nasz świstek kiedyś do muzeów dla tysięcy czy milionów ludzi „co wy robicie?!” „i pijecie a to przecież zabija talent” i mówił to poważnie, „skądże, on to