blondynką widziałem to niewyraźnie wszystko nagle jakby zniknęło i była tylko ta obok mnie dziewczyna czułem się prawie szczęśliwy, byłem prawie szczęśliwy — zaraz jak tam przyszliśmy wyrzygałem się i gdybym miał jeszcze rzygać to najwcześniej za godzinę i mogłem o tym nie myśleć nie zaczynały mi się jeszcze powtórne mdłości i bóle żołądka — prawie szczęśliwy, pomyślałem że dawno już bardzo dawno nie było mi tak pięknie; jakieś przypominania, i równocześnie odchodzenie w czerwonawe pełne mokrych gałązek światło, i kiedy And stanął przede mną i spytał „jest ci dobrze?” odpowiedziałem jakby stamtąd z daleka „jest mi dobrze” i gdy on powiedział „mnie też” to byłem jeszcze tam pośród tych w świeceniu jakiegoś świtu wilgotnych liści, i mechanicznie bez zastanawiania się tak jak powtarza się, nawet we śnie, wyuczone lekcje powiedziałem: „no to idziemy”, i chyba równie mechanicznie witałem
Och, ten człowiek — byłem już chyba trzeźwy nie mogłem się mylić — ten sam, stał jak poprzedniej nocy w tym samym miejscu na skraju chodnika (na skraju chodnika a był deszcz jak i poprzedniej nocy) — nie, to nie od razu gdy go zobaczyłem, ale zapytałem go o drogę do naszego hotelu, a on — tak samo jak zeszłej nocy — odwrócił się i bez słowa pokazał nam ręką kierunek, dopiero wtedy; tak, ten sam, i przecież And chwycił mnie wtedy za rękę pociągnął za sobą zaczęliśmy iść szybko biec prawie, i przecież gdy już byliśmy w hotelu powiedział: „poznałeś go?”, a po chwili: „czy ty myślisz że to był człowiek?”
W milczeniu wypaliliśmy papierosy, i And wyciągnął karty, graliśmy w pokera ale stawkami były nie pieniądze „to banalne” — powiedział — „banalne, będziemy grać dla samej gry: sztuka dla sztuki; i będziemy się pasjonować, musimy się zmusić do tego, przy jednoczesnym powtarzaniu sobie że przecież gramy o nic”; i rzeczywiście po chwili gra zaczynała być pasjonująca, stawkami były zapałki a później kreski rysowane na marginesie gazety, byłem naprawdę wściekły gdy przegrywałem, lecz doszliśmy do wniosku że poker to też banalne, oko również,
Strona:Stanisław Czycz - Ajol.djvu/58
Ta strona została skorygowana.