Strona:Stanisław Czycz - Ajol.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

rozświetlanych zieleni żadnych pawich wschodów — które wreszcie są tylko szyderstwem,
te lampy w dość niskim stropie mają surową nie większą od koniecznej jasność, przeszedł obok nas człowiek z głową trochę pochyloną idzie nie spiesząc się, nie popędza go myślenie o czymś czy o kimś że jest czeka tam dokąd on idzie, jeżeli nawet jest to żadna wyobraźnia nie rozszerza mu tego poza właściwe temu rzeczywiste granice, może iść spokojnie nie spiesząc się, bo na przykład te dwie kobiety — a tu chyba nikt nie ma jakichś innych jakichś sztucznych zainteresowań — te dwie które widziałem, ale jest ich tutaj pewnie więcej, jak w każdym mieście (chociaż And zaczął już mówić o kobietach, powiedział że właściwie nie wiadomo czy one naprawdę istnieją, więc gdyby nawet — myślę — nie było ich tutaj więcej a te dwie widziałem na pewno to a tak byłoby dużo, może rzeczywiście w tamtych powierzchniowych miastach nie ma ich o wiele więcej — bo And jak wtedy jeszcze sądzę nie ma racji nie zgadzam się z nim jeszcze — niewiele więcej przecież nawet w dużych miastach w jakimś jednym momencie mogłem ich wyraźnie widzieć najwyżej dziesięć, „złudzenia — powtarza And — nie istniały i nie istnieją”, najwyżej dziesięć — myślę — i jeżeli w jakiejś następnej chwili widziałem znowu jedną lub kilka i może rozmawiałem z którąś to nie potrafiłbym dowieść że jest inną że nie jest jedną z tych dziesięciu, tak, nie mógłbym nigdy z całą pewnością twierdzić że jest ich więcej) te dwie kobiety: bezbarwne bez zdecydowanego wyrazu twarze, ogłupiałe spojrzenia, twarze jakby zmięte, i patrząc jeszcze na ich nogi i piersi i szyje pomyślałem że to wszystko jest doskonałym zaprzeczeniem tego co wmawiają sobie tamci na powierzchni — nie, w tych wmówieniach nie idzie o stronę zewnętrzną, bo przecież widywałem tam piękne twarze, jakieś czułe a chyba i mądre spojrzenia, ciała zbudowanie harmonijnie, nawet tak jakby to duma czy szlachetność lub obie one razem ukształtowały swoją nieskazitelną postać (he he, — zgoda: he, he), więc nie strona zewnętrzna ale wyciągane z niej wnioski o wnętrzu i istocie — te wszystkie podniosłe upajające fantazje wysnuwane z widoku fasady, i ileż tam na powierzchni bywa tragedii z powodu tych