lach), że jeszcze w tym tkwię) — powiedziałem że podobne do ramek tamtych z dziwami, ale zobaczenie jeszcze różnic właśnie różnic może wprawić w coś już wyższe niż zwyczajne niepojmowanie w coś jak w majaku sennym — te drugie przewyższają wszystko najbardziej nawet obłąkańczo złocone tamtych, nie mając równocześnie — jak mają tamte — żadnego naturalnego źródła; właśnie to: fantazje wysnuwane tylko z fantazji, te ramki są puste, — nikną w nich i ich twórcy, są wreszcie wchłonięci, cali stają się tylko ramkami;
połyskujące pustoszenie, wydrążaniem budujące świetliste otoczenia wydrążań, pustoszenie rodzące się z pustoszeń z połysków wydrążeń poprzednich, ten nieprzerwany ciągle kontynuowany i nawet regulowany, mający swoje stale udoskonalane konwencje, obłęd, czy po prostu — jak się mawiało niegdyś — gonienie w piętkę. He he Świdryga.
Co? Właśnie: to zabija. He he.
A z początku, jeszcze z początku twórca tego sądzi że to — ten obłęd te ramki — że te ramki mu służą podlegają jego władzy; skoro je przecież zrobił sam, tak, stworzone są jego własnym i — jak wtedy, z początku, może powiedzieć — niewielkim i może nawet bezwiednym wysiłkiem; one, ta jego jak sądzi lekka zdobiąca go trochę oprawa,
a później gdy ona zaczyna go już wchłaniać i gdy on próbuje się jej czy im — tym ramkom — wymknąć to jednocześnie nie przestaje ich złocić jest mu ich żal i jednocześnie wątpi czy uda mu się z nich wydostać a ta jego wątpliwość wzmaga jego złoceniowy zapał bo on rozumuje że jeżeli już nie może wyjść i tę swoją wątpliwość tym powiększa — może nawet nie zdając sobie z tego sprawy — rozszerza ją bo ona jest jednak słodka bo jego myślenie już całe — wcześniej niż on niż dalszy jego ciąg — jego myślenie jest już tylko ramką i już nie to że nie potrafi inaczej ale nie chce inaczej myśleć, więc że jeżeli już nie zdoła wyjść to niechże to w czym siedzi (i w czym zdechnie. I to zdechnie w sposób zabawny: jako ramka, — przypisek, he, he, mój), niech będzie czymś naprawdę świetnym — wątpiące w siebie wydobywanie się i równoczesne choć czasem skryte złocenia.
Strona:Stanisław Czycz - Ajol.djvu/77
Ta strona została skorygowana.