Strona:Stanisław Czycz - Ajol.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.




Ta zima trwała długo i spotykając się wieczorami musieliśmy chodzić dość szybko bo był mróz i prawie zawsze wiatr a gdy padał śnieg czy nawet czasem deszcz przemakały nam buty i zawsze szybko zawsze było nam zimno i mówiliśmy że może jutro lub pojutrze będzie cieplej może będzie słońce ta wiosna musi kiedyś wreszcie nadejść, mówiliśmy sobie na dobranoc, ta nasza wiosna, na dobranoc, — była dobrą uczennicą a potem już mniej i matka zakazała jej wychodzić wieczorami z domu i wreszcie biła ją ale ona gdy ją o to pytałem mówiła że to tylko wymysł jej siostry od której to wiedziałem że matka ją bije bo się jednak nadal spotykaliśmy i miała ją dać do pracy w sklepie koniec ze szkołą, to chyba usuniesz jest głupkowate, spotykając się wieczorami najpierw raz w tygodniu a potem codziennie, co mam usuwać gdy mnie rozrzewnia, — i pamiętam też że już ta wiosna nadeszła, topniał śnieg schły drogi tego miasteczka otoczonego lasami i polany były już trochę nagrzane i leżeliśmy na zdjętych płaszczach i szyje już nie okręcone szalami, zrzucaliśmy z siebie te krępujące szmaty, i zobaczyłem i chyba po raz pierwszy wyraźniej jej włosy, długie o rudawym połysku, i pomyślałem że są jak gorączkowe kiedyś widzenia alchemików zmierzających do uzyskania złota —, tak, i ona cała, — lecz głównie pamiętam ten mróz i wiatr i uliczki jak wyciosane w przybrudzonym lodzie i bladawe w wieczorze pola za miastem, pola co jakby dęły w nas tym tnącym po oczach śniegiem, i że musieliśmy chodzić szybko.
Udało mi się znaleźć Lilę, to dobrze, ją bo kogóż, bo ileż ja ich, ileż chociażby znałem to nie mówmy ile mia-