— Tym durniom.
— Sam chciałeś.
(sam zaproponował, byłem i ja w lekkiej alkoholicznej euforii, poszliśmy do tej piwnicy Artystów, mówić tam swoje wiersze, i w samym środku nastroju ubawowo-różowego zeskoczył z podmurówki kominka gdzie staliśmy mówiąc te wiersze „tym durniom” pociągnął mnie za sobą, spochmurniały nagle czy wściekły, wyszliśmy)
— Dla ciebie; nie poszedłbyś tam sam, chciałem ci sprawić radość, dureń najlepiej odpoczywa raduje się wśród durniów.
„Ja tu odpoczywam” — w jakby dziecięcy wózek wprawiony jest przy pomocy sznurków i kawałków materaca człowiek bez rąk i nóg bez nawet ich śladu że pod szmatą którą jest przyodziany wygląda jak lalka której ręce i nogi odpadły, ma przed sobą na żelaznym pręcie umocowane organki fałszuje na nich modną melodię, śródmiejska ruchliwa ulica i Anda zauważam dopiero gdy jestem tuż obok, stoi zwrócony twarzą wpół do ściany wpół do tamtego nie do wystawy sklepowej która jest dalej i zresztą on jest od niej odwrócony i blisko tamtego i ktoś obcy mógłby w pierwszej chwili wziąć ich obu za jakąś parę, myślę najpierw że on na kogoś tu czeka, nie zauważył mnie staję przed tą wystawą, ale po chwili podchodzę do niego, jest trochę jak przebudzony, mówi „ja tu odpoczywam — patrzę i słucham — wielki koncert organowy — nie podejrzewałem że mi się kiedy trafi coś takiego, dawno już tak nie odpoczywałem”.
Strona:Stanisław Czycz - And.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.