Strona:Stanisław Czycz - And.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

naprawdę, gdy taki spryciarz wybrał sobie nas, byliśmy tam Postaciami) i chciał żeby tamci widzieli go z nami, że on, Hock’n Holl (od „rock’n roll”, tylko że miał trudności z wymawianiem „r”), jest Anda i mój kumpel, jest jednym z nas, i mówił „my cynicy —”, właśnie, ten gówniarz, i nam chciał tym swoim posranym cynizmem imponować) okazało się że załatwił już pokój wspólny dla nas trzech, już byliśmy tam z nim wpisani, And wtedy popatrzył na mnie uśmiechnął się ale ja nie miałem ochoty na bawienie się tym gówniarzem byłoby męczące przypuszczałem a poza tym mieliśmy się tu bawić nie nim, to by nie było warte nawet kilkuminutowej jazdy tramwajem a jechaliśmy przez całą noc i część dnia; nie nim, tu miało być — liczyliśmy — wiele innych i całkiem niecodziennych powodów do śmiechu, sam już pomysł imprezy uważaliśmy był piękny, i jeszcze to że ten gówniarz miał przecież przewagę nad nami: był tam nie mając do tego żadnych podstaw i już ten fakt, może przede wszystkim ten — gdyby on Hock’n Holl miał taki jak my stosunek do tego wszystkiego — mógł mu w zupełności wystarczyć, to właśnie jego zabawa gdyby tam po to przyjechał (w co już teraz wątpię, ale wtedy tak myślałem) jego zabawa mogła być nie zmącona niczym, gdy my niestety mieliśmy podstawę być tam i bawiąc się innymi i całym faktem tej imprezy nie mogliśmy nie mieć świadomości że przecież jesteśmy jednymi z nich, stanowimy część składową imprezy, jesteśmy członkami tej cyrkowej trupy, a zresztą może i to, może nawet właśnie to bawiło nas najbardziej,
w każdym razie nie miałem ochoty na bawienie się tym szczeniakiem, a wkrótce i And; gdy już byliśmy