Strona:Stanisław Czycz - And.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

miejsca ja mogłem odbierać dobrze to co on chciał przekazać odbierałem bardziej też tamtymi miejscami swoimi, też swoje te rejony zwykle widziałem bardziej, oto jestem w podniosłej roli mówię na przykład do dziewczyny która siedzi obok i też coś mówi a naprawdę miałem parę takich chwil i jest w oczach i twarzach i słowach uroczyście a moje myśli i widzenia pcha w rejony gdzie jest mniej uroczyście i we wnętrza nie duchowe a czy flaka czy wyobrażasz sobie flaka przejętego uroczystego albo groźnego, Rzucał Twardo, a ja myślałem czy przypadkiem jakiemuś jego flakowi w tej chwili nie zbiera się nie powiem że na Wygłoszenie lecz na przemówienie, he he)
widzisz (tam, w tym przedpołudniu) ci tutaj ludzie, twarze co najmniej zmartwione, — twarze, a inne ich miejsca? — nie, nie myśl o tym, — ale przecież tak, ktoś mówi o obiedzie; flaki nie tylko nie uczestniczą ale nawet jeśli tak można powiedzieć gwiżdżą na to wszystko, to ich gwizdanie słyszę nieomal jak śmiech i nikt się nie obraża, — nie, nie myśl, — a może jednak; flaki się przecież nie krępują więc dlaczegóż ja, ja który jeżeli już nie próbuję być czymś lepszym od czegoś takiego jak flak to czy od razu mam być gorszy, — nie, nie myśl, — a gdybym teraz go kopnął, gdybym kopnął Anda, co? — Lidka jest przed tobą, patrz na jej twarz, nie możesz widzieć nic więcej, — a jeżeli jednak wybuchnę śmiechem, — jest blisko, odpowiedz jej, znów pyta: „czy ty w to wierzysz?”


o ile to nie jest śmiech ze mnie