Strona:Stanisław Grochowiak - Ballada rycerska.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

BALLADA  I


Często przy ogniu siadywali,
On patrzył w blask na jej pończosze,
Łakomy był,
Wstydliwy był,
Za ucho psa tarmosił.

I jakoś — rok choć mijał, księżyc
Powlekał twarz swą patynami,
To ani on,
To ani ona,
Nie śmieli spojrzeć w stronę łóżka.

A łoże było z główką lwa,
Nad nim makatka z aniołkami,
I ani on,
I ani ona,
Nie śmieli skazić tych skrzydełek.

Więc mówił jej o dumnych sprawach,
Aż się łapała za nos: ojej!
I potem strzelbę wziął i poszedł
W ogromny las miliona drzew.