Ten mundur ścisły, napięty jak siatka
Krępuje ciało uległe i miękkie.
Bo czasem słyszę: krew ma ciecze wolno,
Jakby mi kleju nasączono w żyły.
Serce — zapewniam — to garść żelatyny,
Wszystkie substancje jak wnętrzności ryby;
I oto żądza — ten napięty dzwon —
Miast wołać, mlaszcze aż nazbyt potulnie.
„Więc gdzieżeś, Zuziu?” — „Tu, księże proboszczu!
Ulałam świecę z wdowiego tłuszczyku,
Z bródki grabarza ukręciłam knot,
A przy robocie postu przestrzegałam”.
„Na nic to, Zuziu, masz obojczyk nagi
Jak dwa wysmukłe skrzydła nietoperze,
A wiesz: nietoperz to piekielne zwierzę,
Więc w obojczyku ty masz piekła znaki.
A ślad płomienia na wysokim czole
Czyżby ci Anioł, Zuziu, pozostawił?
Och, na twych piersiach łeb kosmaty bawił
Na białych piersiach jak sęp przyczajony...
Więc słuchaj, Zuziu, tam młoteczki srebrne
Pracują hadko nad twym łożem cienkim;
Tam cię ułożą bez ślicznej sukienki,
Będę się bawić każdym twoim żebrem,