Będę się cackać z każdym twym paluszkiem,
Mozolić z każdym pięknym paznokietkiem,
Tam uwielbiają podniecać kobietkę
Językiem ognia, podłużnym jak źdźbło”.
Pa, pa! — Odpływam łagodnie jak obłok.
Zuzia powiewa welonem z muślinu —
Widzi, jak frunę — i widzi, jak obok
Dwa uzbrojone archanioły płyną.
Kat
Na strych Zuzanny wchodzę ołowiano,
To znaczy: wprzódy plombuję ołowiem
Zęby i nozdrza. A co kroczek zrobię,
To jakby stłukli skorupę glinianą.
Dbam też o zapach — posmaczek naftolu,
Jakaś zbutwiała pończocha lub mycka,
Jakieś wspomienie po starych koszarach
I jakaś zżółkła pościel jezuicka.
W tej chmurze żółtej ma bladość jest piękna,
Oczy pełgają jak lustra szpitalne,
Ja się sadowię — i mówię tubalnie,
Wojskowo mówię do Zuzanny tak:
„Ty się, Zuzanno, zerwałaś ze stryczka,
Wierz memu znawstwu, bo ono nie kłamie...
Może ty miałaś skrzydełka u stóp,
I nad zapadnią uleciałaś na nich?