Znów wznoszę dotyk: do głaskania pustek;
A ty co chciałaś? Aby głód mój świecił
Głową twą ściętą, hosanną na tacy?
IV
Do Kazimierza jadą ludzie starzy;
O, jacy młodzi z tym kwiatem przy twarzy,
Który jest piołun, ma na imię: odlot,
A do którego skrzydlaci się modlą.
Skrzydlaci ciężko, na zawsze, przed nocą;
Nie co fruwają, lecz ci, co odchodzą.
Widziałeś odlot starych ptaków? One
Każde swe ścięgno badają zwątlone,
Prostują skrzydła — wpierw z krzykiem, a potem
Stojące krzyżem, wpadają w drętwotę;
Czy jeszcze skrzydłom przyjazne powietrze,
Czy raczej dzioby wbić w ziemię jak miecze?
Nasz ptak tu spocznie. I kiedy przeminie
Czas nasz oddzielny — jak dwie złomu skrzynie,
Pośród przeszłości złocistych pamiątek
Niech leży ptaka zbutwiałego szczątek,
Aż w miękkim wapniu swój szkielet roztopi
W epok umarłych jaszczurczy hieroglif.
Takie są dzieje. I taka jest księga
Wzgórz wirujących w sennych czasokręgach,
Wąwozów zmiennych, które noc rozwiera,