Nie było lata. Jesień szła od wiosny
Jak ziąb — od wody, jak od dzwonu kręgi.
Dnia piętnastego Burns pozbierał wiosła,
Zaszedł nad morze,
Zawrócił do karczmy.
W karczmie odnalazł płomień, knot i łoju
Wysoką wieżę — u szczytu szczerbioną.
Płonącej wieży strzegła wyżła głowa,
Zakola dymu wciekały w jej chrapy.
Zaś obok głowy ustawiono dzban,
Zaś obok dzbanu rozkruszono chleb,
Zaś w cieniu chleba ukryła się mysz,
Spojrzała na Burnsa — i stała jak martwa.
Nie było lata. Nadciągała zima,
Kładła sopelki na wąsikach myszy,
W uszach psiej głowy jak w niewielkich grotach
Zakuła lodu ołowiowe lustra.
A zaś w kobiecie — co wnosiła dzbany —
Burns odkrył tylko grubą dolną wargę,
Pełne dobroci miękkie części dłoni
I ślad po nożu tak stary, jak Szkocja.