Tak wszystko leniwieje, tak pluszem obrasta,
Niewiasta i mężczyzna, i Upału Gwiazda.
Owoc snu w sobie szuka: jest to złota mgiełka;
W niej pszczołom i zegarom drętwieją skrzydełka.
Lecz że tylko znużenie, bo nie śmierć tu straszy,
Widno to po obrotach herbacianych flaszy.
Sposobione w limonę, cukrem nakarmione,
Dają wargom ochłodę, twarzom blaski płone.
Zaś inaczej u mężczyzn: ci się w kramach kupią,
Tu se flaków pojedzą, tam i pyzów kupią.
A wszystko z przeświadczeniem, że choćby przepadło
Szczęście, męskość, fortuna — to zostanie jadło.
Dość go było przedawać. Teraz sam pan kupiec
Podniebienie chce ochrzcić, a sadełko upiec.
A więc chrzczą co niemiara. I że sprawa święta,
Pacierze mruczą gardła; usta — niemowlęta.
I tutaj, gdyby Danta w ten czas wiódł Wergili
I gdyby tu Petrarkę sonetów uczyli,
Nie byłaby ta cisza ani mniej skupiona,
Ani mniej pogłębiona, ni też wywyższona.