Gdzie okiem pojrzę po późnej jesieni,
Tam się wyłania Wieczorna Mydlarnia.
Wiatr słone śniegi ze ślizgawek zgarnia,
W rzęsowe deszcze zamienia je w sieni.
Chłopiec otrząsa wonne dymy płaszcza,
Zdejmuje czapkę, spija sól znad wargi,
Aż przestępuje święty próg Mydlarni
I tam swe głody zdziwienia rozgaszcza.
Mydlarz jest grubas. Lecz ma włości cienkie
W dźwięku i woni: te są aromaty,
Owe towoty, chudych świeczek knoty,
Suszone kopry, dziki bez i dzięgiel.
Jeszcze poezja jest dla chłopca obca,
Jeszcze mu miło z buszmenami w buszu,
A już mu dzięgiel nie omija uszu
I strzemiączkami błędnika potrąca.
Mydlarz jest kumpel. Ma skryte pudełko,
W nim różne chytre do magii przyrządy,
Nic nie oszwabia. Pod hajrem. Bo skąd by
Nitka naprawdę tańczyła z igiełką?