Nie oszczędza nas czerwiec. Zwiastuje wanilią
Prędki odjazd, jak trąbką naglący pocztylion.
W mapach świata szukamy: wonne lasy, może
Szczerby gór wyraziste, parujące morze?
Inny w spalin zaduchu waży: wziąć rodzinę, zawieźć
W plastry pasiek buczących, między gruszki, na wieś?
Kipią źródła rodzinne — islandzkie gejzery,
Starsi w niebo się skrzydląc, młodsi — w termitiery.
Tutaj grzyby po borach, ciężka od ros łąka,
Tam, co życie przydarzy. Lecz miła rozłąka.
Lilak mrowiem zdumiewa, przecie nie ma kiści,
Tyle dymu w swym czubie, co ród nienawiści.
A po kioskach już giną smaczne papeterie,
Na urlopy — sążniste. Tiulowe na ferie.
Czy już znają swą przyszłość: powiędłych w eksilu,
Bo epistolografów mamy tych „ex” ilu?
Tak się w śmierć wybieramy — co śmiertelny powie,
Miliardy przeczuwają, trzykroć więcej to wie.