Czułości nierozprawiczonej. O, di immortales! Uczyniła to matka
Słowem — nie pomnieć jakim — lecz twardszym od szpadryny...
Wszystko to opowiadał, płacząc — i potrząsając małym
Szewskim młotkiem, który głucho postukiwał w denko kufla.
Młotek miał być w użyciu, nie wiedzieć dlaczego, parokrotnie chybił, ale
Co się o te kilka piwek odwlecze...
„Nie będziesz miała, Mamcia, racji u Ławników Niebieskich
Za moją krzywdę...”
Jeszcze mówił, a tu jakiś podmuch —
Czy to z wątroby idący, czy też z pęcherza —
Nadął mu kurtkę skórzaną na plecach, ucapił za kołnierz
I dowodnie pokazał, jak się spaceruje sposobem raka.
Potem go zwalił w stronę krawężnika,
Trzy razy obrócił w złocistej kurzawie
Jak dzwonko w mące —
I popchnął prosto pod buldożer, który nadciągał z wyschniętym dziobem
Do piwopoju. (Te dzioby z hakiem u buldożerów
Dla Braci Browarnej szczególnie niebezpieczne).
Jakże nam teraz zważniał:
Ksiądz proboszcz na Żałobnej wytknął nieboszczyka palcem, że aż oko wykol;
Zdefraudowany na umyśle malarz z Augustówki
Pozbierał wszystkie gazety, którymi zwłoki obklejono,
I zrobił turpistyczny collage; na grobie
Strona:Stanisław Grochowiak - Wiersze wybrane.djvu/379
Ta strona została uwierzytelniona.