I powietrze, co wzdęło szczawiową spódnicę,
Niosło ją — topielicę — przez te rącze bloki
Z żywej dusz arterii gdzieś na obwodnicę.
Cud był przy Bonifratrach. (Już zżuły ten placyk
Memlące trawożery). Coś kląska w motorze,
Karawianiarz błąd maca, a tu Bonifacy
Mumijką śniadą staje w śmiertelnej pokorze
I kondukt sam prowadzi. Jako się przeorał
Przez szybkę pod ołtarzem, grzeczny tłum nie pyta.
Korona z glanspapieru, szczerbaty pastorał,
I świtką przewinięty jak byle najmita —
Jeden z naszych. Że Sykstus go jak piernik dawał
Polskiemu magnatowi: „masz gnat, mój magnacie!”,
Znak, że owego Czerwia Czerniakowa kawał;
Co cały się roztrwonił w asfaltów poświacie.
Katolicki więc pogrzeb. Chociaż w ateuszy
Sadyba dość obfita, gnać Relikwię trudno.
Zwłaszcza kiedy popatrzeć, jak takiego suszy.
Wspólnym frontem kopsnęli „Pod trupka” na Bródno.
I tam pustkę też naszli. Tam pachnące deski
Z ostatnim niuchem w nozdrzach rozbili na drzazgi.
Potem oczy unieśli, jak w przestwór niebieski
Zamiast duszy wzlatuje piana strojna w gwiazdki.
— — — — — — — — — — — — — — —
Do pijalni nie chodzą. Petrarkę kupują,
Rabatki stroją w bratki, w gwiazdy popatrują.
Niekiedy wdzięcznie wspomną mumię Bonifaca,
W cichym kątku świetlicy szepną: ten ma kaca!