Ta strona została uwierzytelniona.
Smak wieczornego jadła
Osładzał moje zmęczenie.
Wstąpiłem na drogę śródleśną.
II
Dziesiątego września w pięćdziesiątym czwartym
Nie zastali mnie przyjaźni w domu.
Poruszałem wówczas spopielałym igliwiem
W dolnych lasach Francji.
Miałem tam sprawę do pewnego lisa,
Który oblazł ze skóry i dymił pośrodku ścieżki.
Idąc do pracy, wrzuciłem go widłami
Na stos mrowiska.
Skrzętna ciekawość: czy zgorzał doszczętnie?
Kiedy tak szedłem (beztrosko obojętny),
Los zaczął wymachiwać wielkimi skrzydłami,
Był zbyt potężny jak na mą kondycję:
Strącił mój kapelusz
W ostrowy jeżyn.
Pamiętam pochylenie — delikatny krąg słomki
W kopciach (Pająk je właśnie wiązał),
Wyprostowałem się złorzecząc.