Strona:Stanisław Ignacy Witkiewicz - Janulka, córka Fizdejki.djvu/13

Ta strona została przepisana.

FIZDEJKO /przechodząc/ — Myśl więcej o sobie. Janulka ma głowę po mnie. Jestem pijany 55 lat beż przerwy. Ale czy tobie ta wódka dobrze robi na raka w żołądku — to jest wielkie pytanie. /Wydobywa z tylnej kieszeni od spodni litrową butelkę i daje żonie, która pije chciwie i stawia butelkę na podłodze przy łóżku. Fizdejko zbliża się do grających./

v.PLASEWITZ — Może zastąpisz mnie, Gienku i pograsz z księstwem. Ja pomówię trochę z moją biedną Elzą. /Przechodzi na lewo. Fizdejko siada na jego miejscu. Stolik stoi trochę ukośnie, tak że twarz Fizdejki wypada na 3/4 z prawej strony do widowni. v.Plasewitz siada w nogach łóżka córki z prawej strony./

v.PLASEWITZElza : ostatni raz cię proszę : wytłumacz mi tajemnicę twego ubóstwa. Przecież ja jestem miliarderem, a Gienek, pan z panów żyje jak król i wkrótce zostanie pewno królem naprawdę. Co to znaczy? Czyż ja nie mogę dać szczęścia ukochanej córce, pracując jak wół przez lat 60?

ELZA — Tak być musi. Jeśli tylko próbowałam żyć inaczej, wszystko obracało się przeciw mnie. To nie są żadne czynności pokutne, ani przesąd. To jest konieczność. Wiem, że żyjąc dostatnio, nawet nie bardzo luksusoweo, przyzwyczaję się do rzeczy, których ciągle mieć nie będę mogła. Już raz spróbowałem i.....

v.PLASEWITZ — Wtedy jak on miał zostać królem po raz pierwszy? Tak?

ELZA — Tak — i pamiętasz, ojcze, co się stało? Błąkałam się potem po lasach, z Janulką u piersi, jak głodna wilczyca.

v.PLASEWITZ — Ale czyż sama tego nie chciałaś? Rubiłaś wszystko co mogłaś, aby tak było.

ELZA — Cyt — wszystkie nieszczęścia sprowadzamy na siebie sami. Nie ma różnicy między tym, co robiłam ja, a tym, że jakiś człowiek podstawia się pod cegłę, która mu przypadkiem na głowę spada. Przypadek! Cah, cha, cha! Czy znasz, papo, teorię prawdowpodobieństwa? Zasada Wielkich Liczb. Cha, cha?

v.PLASEWITZ — Nie śmiej się tak dziko. Nie ma z czego. /Gwar za sceną./ — Ależ ucztują tęgo. Zdaje mi się, że słyszę głos Janulki z balkonu. /Słychać piski dziewczęce, z lewej strony, jakby o jakie 50 m. od zakratowanego okna./

ELZA — Nieszczęsna Janulka! Ileż nacierpieć się musi nic sam o tym nie wiedząc i co za szczęście ją czeka wtedy, kiedy to właśnie szczęście uważać będzie za szczyt cierpienia. Czyż najgorszym nie jest cierpienie neiświadome? Czyż nie tak cierpią niższe stworzenia? Dlatego to źli ludzie mają takie współczucie dla zwierząt. /Znowu straszliwy huk armatniego wystrzału i wiwaty, na tle których słuchać głos dziewczęcy./

FIZDEJKO /rzuca z wściekłością karty i wstaje/ — A, do pioruna!! Dosyć mam już tych wszystkich niejasności! Dziś musi się rozwiązać wszystko.....

ELZA — Pamiętaj, że dziś dopiero wszystko się zaczyna. Za chwilę, w tej sali, odsłonią ci się nieskończone perspektywy życiowej twórczości. Musisz bezwzględnie uwierzyć Mistrzowi.

FIZDEJKO — O ile słyszałem ten pyszałek tak jest zakochany w Janulce, że można zwątpić zupełnie w jego zdrowy rozsądek. To jest, według Glissandera, jakiś aparat tylko w jej rękach.

v.PLASEWITZ — Ale przez niego przemawia duch epoki. Jest to człowiek konieczny. Nasz pierwszy występ z królestwem nie udał się, bo nie mieliśmy odpowienich mediów. Wskaż mi kogoś innego, Gienku.

FIZDEJKO — Znałem ja innych, znałem......