FIZDEJKO — A więc, kochany Mistrzu, muszę się przyznać, że nic nie rozumiem. Ani co, ani poco, ani jak. Tajemnica. Jedyny niepokój, który mnie dręczy, to o Janulkę. Kocham moją córeczkę. Wszystkie dzieci, spłodzone przez rodziców w późnym wieku, są takie nadzwyczajne. Prawda, panie hrabio?
MISTRZ — Muszę przyznać się kniaziowi, że córka jego podbiła mnie zupełnie niesłychanym wprost wdziękiem, szczerością i inteligencją. Nad miarę mądra dziewczynka. /Fizdejko robi nieokreślony ruch./ — Boi się pan, czy jej nie uwiodłem? Nie — przysięgam na ten miecz. Mam w postaci mego fraucymeru prawie idealny piorunochron, czy raczej — ale mniejsza o to — dla moich żądz przechodzących miarę człowieka w moim wieku.....
V ,PLASEWITZ — Mistrzu: tu leży moje córka.
MISTRZ — Ach, przepraszam. Przyzwyczaiłem się, w towarzystwie księżnej Amalii, nie krępować się niczym. /Podchodzi de Elzy i całuje ją w rękę bardzo długo. Nagle./ — Ale, ale panie Fizdejko : czemu pan nie powiedział mi, że pańska żona jest semitką?
FIZDEJKO — W trzecim pokoleniu, panie hrabio.
MISTRZ — Proszę bez tytułów. Mówmy sobie :"ty" po prostu. To ułatwi sytuację. Lubię bardzo wymyślać. Otóż, wracając do rzeczy — dość tego przeklętego gadulstwa — to, że o tym nie wiedziałem, popsuło mi massę projektów dodatkowych. Cały antysemityzm będzie musiał być puszczony w formie zamaskowanej. A zresztą żydów nie trzeba się bać, ani ich nienawidzieć, tylko zużywać ich tak, aby sami o tym nie wiedzieli, że są zużywani.
KSIĘŻNA — Trudna to sprawa, Gottfrydzie. Możesz sam być zużyty i jednocześnie przekonany, że nad sytuacją panujesz właśnie tv.
MISTRZ — Wiem sam o tym, moja Anno. Lubię się dociągać do rzeczy niewykonalnych.....
FIZDEJKO — Ale Janulka, moja biedna córeczka.....
MISTRZ — Wyrzyga się i przyjdzie — już powiedziałem. Serce na zdrowe. Otóż: nie mam nie przeciw temu un tout petit brin de sang sémite. Dwie są dobre kombinacje : prusko-polska, to znaczy ja — moja matka jest z domu księżniczka Zawratyńska — i litewsko-semicka w odpowiedniej proporcji — nie mówią o metysach.
GLISSANDER — Eeee — widzę, że panowie nie dogadacie się nigdy. Mistrzu : proszę się streszczać.
MISTRZ — A więc, Eugeniuszu: prosto z mostu : chcesz być królem, czy nie? Niestety musimy przeżyć nasze życia do końca w formie artystycznej transformacji spółrzędnych, albo zmieszać się z motłochem. Prawda w zwykłym znaczeniu jest tu wykluczona. O ten problem rozbiły się już wszelkie wysiłki 300 lat temu. Ale ja — pośrednio oczywiście — w formie nowych tworów psychicznych — podam całkiem inną definicję Prawdy : Niezgodność z rzeczywistością, a przy tym deformacja tej ostatniej. Wzajemne ustępstwa tych dwóch sfer, stwarzają coś, co różne jest, jak związek chemiczny od swych pierwiastków, od wszystkiego co było dotąd. Nasze koordynatv to liczby zespolone. Coś z urojenia trzeba dodać — to trudno i darmo — to samo nie przyjdzie. Sam jestem bezsilny z wielu, wielu powodów. Brak mi pewnej prymitvwności, która.... A otóż i twoja ukochana latorośl.
/Dwie panny z fraucymeru wprowadzają Janulkę, ubraną w białą sukienkę balową. Śnieg wali przez okno hurmami. Tumany dolatują aż do łóżka Elzy. Wicher wyje ponuro./
JANULKA — Mamo! Wódki! Zmarzłam strasznie na śniegu. Chce mi się bicia w mordę, wbijania na pal — nie wiem czego. Mistrz jest księciem z bajki! /Idzie ku matce i pije z butelki, która stoi na podłodze. Fizdejko zachwycony, rozgląda się naokoło szukając uznania./
Strona:Stanisław Ignacy Witkiewicz - Janulka, córka Fizdejki.djvu/21
Ta strona została przepisana.