szłej rzeczywistości. Nie ma kultury bez dziczy, jako kontrastu.
JANULKA /klęka, łamiąc ręce./ — Tak się boję, tak się boję.
/Potwory wypełzają z pak na swoich podstawach. Ruszają się, jak przesuwane flakony./
MISTRZ — Jeśli ze mną będziesz się bać, moja mała, to naprawdę się obrażę. A bez ciebie nie ma nas wcale. Ty jedna łączysz nas, jak jakiś piekielny klajster, w nowy str sztucznej rekonstrukcji życia na wierzchołkach nowej metafizycznej potęgi.
v.PLASEWITZ — Chociaż to nic zdaje się nie znaczyć, dobrze jest powiedziane.
JANULKA /klęcząc/ — Tak się boję! Tak się boję!
POTWÓR I. /Bez prawej ręki. Głosem skrzeczącym:/ — Proszę nas postawić bliżej pieca. Zimno nam.
MISTRZ /do wszystkich/ — Ruszcie się leniwcy! Pomóżcie potworom. Prędzej! /Fizdejko, De La Tréfouille, Księżna i Glissander pomagają potworom przesunąć się bliżej ku piecowi. Der Zipfel podchodzi do okna na lewo i wprawia je napowrót w ranę. Z pieca, niedomknętego przez nikogo bucha czerwony żar tak silny, że przyćmiewa elektryczną lampę. Świecą wszystkie szpary. Podczas przechodzenia potworów za łóżkiem Elza zaczyna jęczeć cicho : "Aa, aaa," potem coraz głośniej, aż wreszcie zamiera w dzikim krzyku./
ELZA — A!A! A!A! AAA! AAAA!!!! A!!!!!!!!
v.PLASEWITZ /podchodząc do niej/ — No — mamy przynajmniej jednego trupa. Moja córka umarła ze strachu.
FIZDEJKO — Zaraz będzie ich więcej. Serce zamiera mi z przerażenia, mimo iż wiem, że we wszystkim tym jest jakaś sztuczka.
/Piec płonie wszystkimi szparami coraz silniej./
JANULKA /dziko krzyczy, zrywając się z klęczek/ — Zlitujcie się nade mną!!!
/Mistrz podbiega i zakrywa jej usta żelazną rękawicą i podtrzymuje drugą ręką za talię./
MISTRZ /głosem twardym/ — Tajemnica wkroczyła między nas. Jesteśmy objęci wieczną, niepoznawalną głębia wszechbytu na nowo jak dawni ludzie.
v.PLASEWITZ — Więc względność wszystkiego? Dzicz jako tło potęgujące i sztuczne potwory? Deformacja życia! Teraz rozumiem. Za tę cenę zdobywacie życie? To tak jak ze sztuką: za cenę deformacji i dysonansu — Nowe Formy?
MISTRZ — Nie. To byty marzenia królów Hyrkanii. Nie, stanowczo nie: dzicz jest konieczna nie jako tło, tylko jako materiał. Na dziczy wyrośnie cudowny kwiat odnowionej Tajemnicy, możliwość nowej religii, ale nie sztucznej — prawdziwej tak, jak tajemnica mego własnego istnienia. Ale na to musimy się przetransformować.
v.PLASEWITZ — A jeśli dziczy wam zabraknie?
MISTRZ — Dzicz sztuczną wytworzy socjalizm, doprowadzony do ostatnich granic. To się już stało u nas, a czy prędzej czy później stanie się i gdzie indziej.
v.PLASEWITZ — Nie obejdziecie się bez semitów. Oni, to jest właściwie my, jesteśmy konieczną ramą każdego obrazu przyszłości.
Strona:Stanisław Ignacy Witkiewicz - Janulka, córka Fizdejki.djvu/25
Ta strona została przepisana.